header1.jpgheader2.jpgheader3.jpgheader4.jpgheader5.jpgheader6.jpg

logo

Znajomi

Wrażenia z sesji Ayahuascy

Ocena użytkowników:  / 6
SłabyŚwietny 

Wrażenia z sesji Ayahuascy.

Kochani Przyjaciele,

byc moze zainteresuje Was opis sesji Ayahuaski, ktora odbylem wczoraj w nocy z Aore  na mojej dzialce kolo La Nerced. Milej lektury. Wasz, Roman-     imiona na zyczenie kolegi zostaly zmienione


Pieklo wlasnego umyslu - sesja Ayahuaski z Alore.

Zaczelo sie niepozornie. Kiedy Ayahuaska zaczela dzialac, znowu poczulem znana mi dobrze aktywizacje umyslu, ktora juz nie robi na mnie wiekszego wrazenia. Na pojawiajace sie zaczatki wizji reagowalem znudzeniem, wiec sie wycofywaly. Oddalalem rowniez pojawiajace sie zaczatki wizji negatywnych, majac nad tym calkowita kontrole. Wpadlem w samozachwyt z nutka goryczy i myslalem sobie "doszedlem do konca w doswiadczeniach z substancjami psychoaktywnymi. Juz nic w tym dla mnie nie ma". Ayahuasca jednak dziala nadal i coraz silniej. Moje cialo potrzebowalo duzych ilosci tlenu, ktory pobieralem razem z gleboko wdychanym i przytrzymywanym powietrzem. To podkrecalo wibracje mojego ciala i uwalnialo moj umysl do aktywnosci, jakiej nie poznalem jeszcze w moim zyciu.

Kazdy ma swoje wlasne pieklo - pieklo wlasnego umyslu. Ja mam pieklo filozofa-analityka. Kiedy umysl dostal odpowiednia ilosc energii, zaczal analizowac i odpowiadac na pojawiajace sie pytania. Proces ten jednak wymknal mi sie spod kontroli. Pytania i odpowiedzi przychodzily coraz szybciej, towarzyszyly im olbrzymie ilosci wydatkowanej energii, az po jakims czasie zaczalem sie orientowac, ze zapedzilem sie w kozi rog, ze to sie nigdy nie skonczy, ze odslanianie kolejnych warstw rzeczywistosci przestaje byc fascynujaca przygoda, ktore ma mnie doprowadzic do znalezienia "prawdy ostatecznej", a zaczyna przypominac niebezpieczna zabawe, z ktorej nie moge sie wydostac. "Prawda ostateczna" bowiem nie istnieje, pytania i odpowiedzi moga sie ciagnac w nieskonczonosc. W tym momencie poczulem tez, ze stracilem swoja osobowosc. Bylem po prostu samonakrecajacym sie umyslem, ktory mimo ze odkrywal takie prawdy, ze caly czas mamrotalem "niesamowite", "niemozliwe", "szok", ostatecznie te prawdy nie dawaly mi wiekszej wolnosci, ale wiklaly mnie w w kolejne tematy, ktore odslanialy kolejne prawdy, te z kolei nastepne - i tak bez konca.

Zaczalem sie bac, ze nigdy sie z tego nie wydostane. Powiedzialem do Almy, ze chce "zejsc" i "wyjsc" z tego doswiadczenia. Alore odpowiedziala, ze kluczowa rzecza jest zwymiotowanie, bo inaczej Ayahuasca bedzie dzialac do rana, a tego wprost nie moglem sobie wyobrazic. Ale moj zoladek mial sie doskonale, pomimo wypijanych kolejnych kubkow wody i masowania. Bylem coraz bardziej spanikowany i szukalem rozwiazan. Poprosilem Alme o papierosa, zeby sie podtruc. Niestety, papieros nie wywolal zadnego efektu - gryzacy dym nie spowodowal nawet lekkiego bolu gardla. Zapalilem swiatlo w pokoju, zeby przypomniec sobie, jak wyglada ten "realny swiat". Wszystko to nie dawalo skutku - proces odkrywania kolejnych warstw rzeczywistosci trwal nadal. Lezalem i mamrotalem po polsku, hiszpansku i angielsku "niewiarygodne", niemozliwe", "szok". Alore byla moja jedyna nadzieja, jedyna kotwica, ktora mogla mnie przyciagnac z powrotem do Ziemi - tym razem bardzo upragnionej. Bardziej niz cokolwiek chcialem byc znowu  Romanem- urzednikiemi przyszlym peruwianskim rolnikiem. Juz teraz wiedzialem, ze rzeczywistosc blizej "centrum" jest piekielnym cierpieniem i niewyobrazalnym haosem. W tym momencie odpowiedzialem sobie tez na pytanie, ktore dreczylo mnie od poczatku mojego zycia: dlaczego urodzilem sie na tym swiecie, tak bardzo pelnym cierpienia. Odpowiedz: bo ten swiat jest lepszy i ma mniej cierpienia. Zycie tu przebiega na znacznie wolniejszych obrotach i oferuje to, czego w "centrum" nie ma: wartosci statyczne. Pomyslalem, ze unikalna, cudowna rzecza w naszym swiecie jest religia i wiara w Boga, zwyczaje oraz kazda inna metoda porzadkowania, katalogowania i oswajania haosu, z rutyna na czele. W tym momencie poczulem, ze stworzylem oraz w kazdym momencie stwarzam siebie jako Romana i ze nie jestem tu za kare, lecz wprost przeciwnie - bo tu jest lepiej. Komunikacja z Alma byla doskonala, tak doskonala, iz mialem wrazenie, ze Alore nie istnieje naprawde, ze jest elementem mojej kreacji. W nalozonej niedbale na nagie cialo mojej bluzie niemieckiej armii, wsparta na lokciu, z figlarnym blyskiem w czarnych jak wegle oczach mowiaca "a mowilam na poczatku, ze zapale papierosa, ale mi nie pozwoliles" byla "La Curandera" - Wieczna Kobieta Wiedzy - wiedzma. Byla archetypem bardziej niz czlowiekiem z krwi i kosci. Zrozumialem, dlaczego zaplacilem za te sesje wiecej niz kiedykolwiek wczesniej i pojalem, ze jakosc tego doswiadczenia jest wprost proporcjonalna do wydanych pieniedzy. Alore byla ze mna przez caly, trudny do okreslenia czas tego bezczasowego doswiadczenia. Po malej ilosci wypitej Ayahuaski Alore, lezac na sasiednim lozku potrafila wejsc we mnie i monitorowac, co przezywam. Komunikacja z nia i poczucie zespolenia sa niemozliwe do wyrazenia - po prawie 24 godzinach od sesji, kiedy pisze te slowa, ciagle czuje, ze to ja stworzylem dla siebie idealna Alore.-

Mioje uwagi po rozmowie z Romanem – wystarczylo wytrzymac jeszcze okolo 30 min . i wszystko by sie odmienilo ten metlik jak wyzej nazwany pieklem umyslu by przeminol  i nastaly by bardziej spokojne obeazy i wizje teraz trzeba od nowa przez to przejsc  gdyz prawie za kazdym razem gdy sie siega dosc gleboko w siebie to to sie powtaza  choc trwa juz krocej zaleznie od tego jak duzo czasu uplynelo od ostatniej podobnej sesji.Po prostu umysl sie w ten sposob odreagowuje z nagromadzonych w podswiadomosci wrzen itp .Tyle uwag Mietek

W koncu poczulem parcie i poszedlem sie wyproznic. Po powrocie nareszcie zaczalem czuc, ze wracam - w doslownym znaczeniu: "do siebie". Teraz, juz jako Roman, moglem sie oddac skatalogowaniu i analizie (a jakze!) tego calego doswiadczenia. Oto wnioski z doswiadczenia:

- wszystko jest kreacja, do tego stopnia, ze nie mozna nawet powiedziec, ze swiat jakis "jest", bo powiedzenie tego zaklada stan statyczny, a rzeczywistosc jest tym bardziej dynamiczna, im blizej do "centrum". Jednyne prawdziwe stwierdzenie: natura rzeczywistosci jest dynamiczna.

- powinienem zaczac sie przygladac swoim stanom "indukowanego niepokoju", kiedy po dluzszym czy krotszym okresie spokoju cos we mnie znowu zaczyna odczuwac potrzebe napiecia i konfliktu. Gdy jakis czas temu zaczalem byc tego swiadomy, zwyklem mowic, ze napiecie jest potrzeba "mojego ciala" - co dobrze oddaje mechanicznosc tej reakcji. Teraz zobaczylem, ze u podstawy zjawiska prowokowania konfliktow lezy jedno z moich podstawowych zyciowych zalozen, ktorego nie bylem w pelni swiadomy: mianowicie, ze moim zadaniem na swiecie jest walka ze zlem. W ten sposob caly moj uklad nastawia sie na walke jako sposob przejawiania sie w swiecie i wydatkowania energii. Wiec gdy brakuje powodow do walki - sam je stwarza. Tak to moj idealizm, moja najswietsza wiara, kopie pode mna dolki i wykonuje prace wprost przeciwna do deklarowanej.

- walka ze zlem jest bledem poznawczym, bo zaklada, ze swiat jest zjawiskiem zewnetrznym i obiektywnym podczas gdy jest to tylko wewnetrzna kreacja. Widzac zlo raczej nalezaloby sie odwrocic i zmienic kreacje - w tym momencie poprzedni swiat przestaje istniec. Walka ze zlem jest podobna do schizofrenii, bo usiluje zwalczyc wlasne dziecko - wlasna kreacje, ktora postrzega sie jako byt niezalezny i zewnetrzny. Podejmujac walke ze zlem tylko przekonuje sie, ze zlo jest zjawiskiem zewnetrznym i potwierdza sie jego istnienie (a wiec tworzy sie je). Brnie sie w ten sposob w nigdy nie konczacy sie proces dialektyczny ("karma").

- zadanie dla mnie na przyszlosc: postawic na wartosci takie jak Harmonia, Spokoj, Cierpliwosc, brak konfontacji. Zbudowac swoj swiat w oparciu o te wartosci. Zamiast byc cierpiacym, niecierpliwym i walczacym, rownie dobrze mozna byc szczesliwym, spokojnym i harmonijnie wspolistniejacym z otoczeniem - to kwestia kreacji i niczego wiecej. Zorganizowac swoje zycie, swiadomie dobierajac proporcje miedzy wartosciami dynamicznymi a statycznymi. Nie pogardzac rutyna jako metoda porzadkowania rzeczywistosci. Szanowac innych i ich aspiracje, bo inni sa moimi dziecmi, a jednoczesnie panami swoich swiatow, w ktorych ja jestem ich dzieckiem. Nie walczyc ze zlem, ale czynic dobro, promieniec w otoczeniu wartosciami bezpieczenstwa i harmonii. Dlaczego? Bo wybieram byc szczesliwy, a nie nieszczesliwy i mam do tego pelne prawo. To kwestia wyboru i niczego innego. Wybieram tez ten swiat jako majacy dla mnie odpowiednia szybkosc (wibracje) i jestem szczesliwy z bycia tutaj.

- byc moze znowu uwierzyc w Boga, bo bez istoty, do ktorej mozna sie odwolac w kazdym nieszczesciu i w kazdej sytuacji, mozna znalezc sie w wirze tworzenia, z ktorego nie bedzie wyjscia - czyli w piekle (wlasnego) umyslu. Uwierzenie w Boga jest tym samym, co stworzenie Boga, przy czym wcale nie oznacza "samooszukiwania sie". Kiedy stworze/uwierze w Boga, Bog bedzie obiektywna czescia mojego (a wiec jedynego jaki mnie interesuje i do jakiego mam dostep) swiata.

 

 

Oto moje przemyslenia na 2 dzien po ceremonjii pisane na wpol automatycznie bez kontroli swiadomosci. Wasz Roman

bardzo serdecznie dziekuję za Wasze żywe odpowiedzi i wsparcie. Muszę powiedzieć, że zebrało mi się na pisanie - chyba dlatego, że zbyt dobrze znam siłę nawyku i za dobrze wiem, że do tej samej brudnej rzeki można wchodzić zdecydowanie zbyt wiele razy. Tak więc jeszcze jeden zapis tego niezwykłego wyjścia z rzeki, które mi się przytrafiło - żeby go nie zapomnieć...


---------------------------------------

Jak się stało, ze tu jestem

"Na poczatku był chaos"... Zmęczył mnie ten chaos... Te myśli wirujące z prędkością światła, bez początku ani końca, oceany możliwości otwierające się i zamykające w ułamku sekundy, obietnica wszechmocy, która jest pułapką. Zwróciłem sie do Pana Tego Chaosu o pomoc. On, ponieważ jego imię to Odpowiedź na Prośby, poradził mi, żebym - jeśli czuję się zmęczony wszech-światem możliwości - wyobraził sobie świat wolniejszy, gęstszy i osadził w nim siebie.

Tak doszlo do stworzenia tego świata, z którego jestem dumny. Mój swiat jest piękny i bogaty: oprócz mnie zamieszkuje go niezliczona ilość istot, które podobnie jak ja, ale każda na własny sposób, odpowiedziały na przesyt Chaosem: oprócz innych ludzi, którzy mieli motywy podobne do moich, są ludzie, których motywów nie jestem pewny, są rośliny, które przestraszyły się chaosu jeszcze bardziej niż ja i są zwierzęta, które są bardzo zróżnicowane - niektóre żyją w świecie pełnym gracji i harmonii, inne niestety przeniosły znaczną część chaosu do tego świata. Są też skały, które były istotami tak delikatnymi, że ze strachu przed Chaosem dosłownie zamieniły się w skałę. W naszym świecie wszyscy ze sobą współpracujemy: po skalach chodzimy, ich sproszkowana forma służy roślinom do życia, rośliny służą z kolei nam, ludziom oraz zwierzętom.

Zadomowiłem się w nowym świecie i ani myślałem wracac do Chaosu. Jak się stało, ze ZAPOMNIALEM, ze to ja sam, na własne życzenie, go stworzyłem, tego nie pamietam, ale jest faktem, że mój świat stopniowo zaczął żyć własnym życiem... Być może był zbyt doskonały, za bardzo przekonywający w swojej kompletności? Czy Beethoven czuł, ze IV Symfonia jest do końca jego dziełem, kiedy ją skończył? Albo czy Beatlesi czuli, wewnątrz, w środku, tak naprawdę, a nie w kontekście prawa autorskiego, że stworzyli Biały Album? Może nie. Może raczej czuli, ze ich zasługą było sprowadzenie tu, na ten świat, bardziej niż sworzenie, dzieł tak doskonałych, a jednocześnie tak bardzo związanych z okolicznościami ich powstania?

Nie inaczej było ze mną. Podobnie jak duch lat 60-tych stworzył Biały Album, tak samo to nie ja, ale Chaos stworzył ten świat – mój swiat. Taka jest ostateczna prawda i bijac sie w piersi muszę to szczerze przyznać. Przyszedłem tu jako uciekinier... uciekinier, który sam sobie stworzył miejsce ucieczki.

Trzeba przyznać: motyw to raczej kiepskiej jakości i zwiastujący upadek. Stopniowo zacząłem zapominać, że ten świat to moje własne dziecko, a przede wszystkim, że pojawiłem się tu na własne życzenie. Powoli, mój świat zaczął mi sie jawić jako twór zewnętrzny, niezależny, żyjący własnym życiem. Strach przed chaosem, ktory sprowadził mnie tutaj, zaczął przejawiać się rownież w tym świecie. Jak na życzenie, niektóre z istot zamieszkujących mój świat nagle zaczęły pokazywać pazury i zacząłem się ich bać. Okazało się, że materialne, gęste ciało, będąc doskonałym nośnikiem rozkoszy, jest jeszcze lepszym przewodnikiem bólu. Tego nie planowałem, ale okazało się to drugą stroną medalu...

Oburzony, zacząłem gorączkowo zbierać rozsypany skarb i poprzysięgłem sobie walkę ze złem. Jednak, kiedy chwytałem za miecz, uciekali ode mnie w przerażeniu wszyscy ludzie dobrzy, a ze złymi wojowałem ze zmiennym szczęściem: raz to ja ich dławiłem, innym razem sam byłem dławiony. Tak czy owak, mój świat, o którym już dawno przestałem myśleć jako o Moim Ukochanym Dziecku, Mojej Wyśnionej Przystani, przerażal mnie coraz bardziej i był mi coraz bardziej obcy. Teraz byłem już tylko: Ja kontra "ten cały świat". Ponieważ cały czas miałem Moc Tworzenia, o której dawno zapomniałem, świat odpowiadał na moj strach jak lustro, jak dobrze nastrojony instrument: inne, niegdyś przyjazne istoty, nagle okazywały się nieprzyjazne, zaczynały polowac na siebie, pożerać się, zastraszać i zniewalać. Nie wiedząc o tym, swoimi myślami tworzyłem na ziemi odpowiednik oryginalnego Chaosu...

Zrezygnowany, zachodziłem w głowę, co się stało z tym całym (już nie: "moim") światem. Odpowiedź przyszła ze strony tzw. religijnych ludzi, którzy mi wszystko wyjaśnili: nad światem zapanował Duch Ciemności i należy wykonywać określone rytuały, żeby przypodobać się Bogu, który nas stad po śmierci zabierze do miejsca, które w końcu będzie odpowiedzią na nasze łkania - miejsce pozbawione cierpienia i strachu. Ludzie religijni chodzili w jasnych szatach, wyróżniali się dobrą organizacją i surową dyscypliną. Wyjaśniali, ze świat podzielił się na Dobro i Zło. Walka przeciw Siłom Zła nie jest beznadziejna, ale bardzo trudna. Według tego, co mówili, ich najwiekszą siłą jest Bóg, który jest dobry i nienawidzi Zła. Jako że my, ludzie, jesteśmy marnością nad marnościami i sami nic nie możemy, jedyną naszą nadzieją jest przypodobać się Bogu i być po jego stronie, a nie po stronie Zła. Temu własnie miał służyć system rytuałów, do których co bardziej żarliwi dodawali nowe, szybko podejmowane przez pozostałych.

Troche sie temu wszystkiemu dziwiłem, bo jeszcze odrobinę pamiętałem mojego Przyjaciela, Pana Chaosu, Odpowiedź na Prośby, który wcale nie byl wojowniczy ani zazdrosny i któremu do głowy by nie przyszło walczyć przeciwko komukolwiek, bo był Panem Wszystkiego. Ale ludzie religijni mnie przekonali, że sytuacja się zmieniła, że pojawił się Wróg, którego siła zmusiła stronę Dobra (a przecież Pan Wszystkiego jest dobry) do zwarcia szeregow. Pan Wszystkiego był zmuszony do zaprowadzenia dyscypliny i surowego karania wszystkich, którzy nie wypełniali Świętych Obowiązkow, wśród których były m.in.: nakaz modłów pięć razy dziennie z glowa zwrocona do Mekki, wykonywanie wahadłowego, posuwisto-zwrotnego ruchu górną częścią ciała (troche jak dzieci cierpiace na tzw. chorobę sierocą), zakaz jedzenia świn i nakaz jedzenia owieczek, zakaz uprawiania milosci z kimkolwiek się chce, a tylko z poślubionym człowiekiem, który to ślub przedstawiciel Pana musi zatwierdzić. Ponieważ ludzi na ziemi bylo wielu, Pan wyznaczył swoich przedstawicieli, tzw. Kapłanów, żeby w jego imieniu sprawowali tzw. Władzę Duchową. Wszystkie cenne informacje o Panu, ktore tu podaje, pochodza od tych właśnie Świętych Przedstawicieli Pana, czyli jego Kapłanów. Informacje te są niezwykle cenne i swoją szczegółowością bija na głowę to jedyne, co niegdyś byłem w stanie powiedziec o Panu Chaosu: że jego imię to Odpowiedź na Prośby... Informacje te są bez wątpienia pewne i prawdziwe, jako ze Kapłani (jak sami przecież twierdzą) są przez Pana namaszczeni i wyznaczeni właśnie do szerzenia tychże informacji.

Przez szereg żywotów służylem więc wiernie Panu, w którego doczesnej i z natury wynikajacej absencji i trudności komunikacyjnej (jest przecież niewidzialny), słuzyłem jego Kapłanom, wiernie i bez wahania wykonujac wszystkie ich Święte nakazy. Chodziłem do Świątyni Pana co niedzielę, a zdarzały sie okresy, gdy nawet częściej (czułem się wtedy wyróżniony szczególną Świętością), regularnie spowiadałem się ze swoich grzechów Kapłanom, ba, dla wiekszej dokładności nawet sporządziłem w zeszycie i nauczyłem się na pamięć zestawu grzechow, który powtarzałem przy każdej spowiedzi (wszak zataić grzech przy spowiedzi to grzech śmiertelny). Czytałem też Święty Katechizm (regulamin Kościoła – Świętej Organizacji Pana powołanej do Zbawienia Ludzkości) oraz Biblie (największą Świętość - księga napisana przez Pana samego), z której co prawda niewiele rozumiałem i która miejscami wydawała się przeczyć sama sobie oraz tzw. zdrowemu rozsadkowi, a zwłaszcza mojemu bardzo już przyblakłemu wspomnieniu Przyjaciela Odpowiedź na Prośby, jednak Kaplani mi wyjaśnili, że muszę wierzyę we wszystko, co tam jest napisane, bo Pan to napisał, a Panu nie wierzyć jest grzechem zdrady, a zdradzić Pana to znaleźć się wśród jego Przeciwników, a to oznacza skazać się na śmierć wieczną i wieczne potępienie.

W ogóle, jeśli chodzi o wskazywanie Przeciwników Pana, Kapłani odznaczali się wyjątkową przenikliwością i nie dawali się zwieźć pozorom. Na przykład, kto by pomyślał, że te małe śniadoskóre istoty z nowo odkrytej Ameryki, przypominające do złudzenia ludzi, żyjące w uwłaczających warunkach, w chatkach z błota lub z bambusa, ustawicznie grzeszące nagością i uprawiające zakazaną miłość bez wymaganego certyfikatu, to w rzeczywistości słudzy samego Szatana, najważniejszego Przeciwnika Pana? Istoty te nic sobie nie robią ze Świętości i powagi życia na tym świecie podzielonym walką Dobra ze Złem, nie mają żadnych ludzkich aspiracji, ograniczają się do czynności czysto fizjologicznych, oprócz tego wykonując szereg niezrozumiałych zabobonów. Ale nasi przenikliwi kapłani odkryli, że w rzeczywistości ich naiwne, wydawałoby się niewinne uśmiechy i otwarte gesty to pułapka obliczona na wpędzenie nas w wieczną pułapkę, a niezrozumiałe rytuały w rzeczywistości oddają cześć ich prawdziwemu panu - Szatanowi. Dlatego popłynęliśmy tam, żeby w realnym życiu pokazac Bogu nasze nieskończone przywiązanie i wierność. W zaledwie 200 ludzi wybiliśmy kilkanaście tysięcy, nasze konie po brzuchy broczyły w krwi tych przeklętych istot. Przy okazji przywieźliśmy Panu całe statki złota, którego wartości tamte istoty w swojej głupocie nawet nie znały. Wszystkie te niezwykłe dzieła nie byłyby możliwe bez Opatrzności i opieki Pana - trudno o bardziej widoczny znak jego przychylności i docenienia wysiłku swojego najwierniejszego sługi.

Potem coś się stało... Gdzieś opuściła mnie poprzednia niezachwiana pewność, która pozwolila mi dokonać tych wszystkich niezwykłych czynów ku większej chwale Pana. Przez szereg wcieleń byłem niewiele znaczącym kapłanem, pozbawionym okazji do bardziej znaczacych sukcesów, próbujacym ratować podupadającą samoocenę manipulując bardziej poślednimi od mojej duszami i przeżywając jednocześnie wyrzuty sumienia. Ciągle miałem też problemy ze zdrowiem. Nie miałem już dawnej werwy, brakowało energii, a ciągle potrzebowałem uznania, szacunku i podziwu. Było tak, jakby Pan sie ode mnie odwrócił. Wzywałem Go i błagałem, żeby mnie nie porzucał, nie rozumiałem, co się dzieje: po latach wiernej służby zawisła nade mną ta jedyna groźba, której sie naprawdę obawiałem: groźba odsunięcia od Pana, potępienia na wieczność. Nie pamiętam, co robiłem przez kolejne długie, zbyt długie, wcielenia żyjąc bez wyraźnego kierunku, pozbawiony większych talentów, ze słabym zdrowiem. Wiem, że był to czas wypełniony strachem i wypływającym z niego cierpieniem. Tylko tyle wiem, bo mam pewną przydatną właściwość: nie pamiętania o tym, co złe.

Czy cierpienie może się skończyć, bo doszło do własnego końca, czy może przepełnić się szala goryczy, czy kielich rozpaczy ma dno? Coś mówi mi, że tak, że przy wszystkich bzdurach, jakie słyszałem od kapłanow, a potem sam powtarzałem będąc jednym z nich, jedno jest prawdą: że cierpienie wypala brud – aż do momentu, gdy możliwe będzie odrzucenie wiary w sensowność samego cierpienia.

 

Po rozmowie z moim kolega ktory wyrazil zgode na publikacje tego opisu stwierdzilem u niego sporo zmian na lepsze ,jest bardziej spokojny,zaczyna wiedziedziec czego chce,ma bardziej realne plany,mysli o zyciu powazniej itp .Uwazam ze to choc nie pelne oczyszczeni bylo mu konieczne tyle na dzis La Merced 12 marca 2010

Joomla templates by a4joomla