Discover Sararte.com

header1.jpgheader2.jpgheader3.jpgheader4.jpgheader5.jpgheader6.jpg

logo

Twórczość literacka

Rozmowa z ojcem Szeligą

Ocena użytkowników:  / 38
SłabyŚwietny 

Rozmowa z ojcem Szeligą

Listopad 2000
Lima, Peru

Można też się kontaktować: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Od marca 2008 przebywam na stałe w Peru Nijandari - La Merced, Chanchamayo, Junin, gdzie kończę budowę kliniki - Nauka nie poszła w las więcej info w kontaktach a zdjęcia można obejrzeć w Galerii/peru/La merced/Budowa

uzupełnione 12 października 2009 r.

https://dzikimietek.com

ROZMOWA Z OJCEM SZELIGĄ

Listopad 2000r.

Ojciec Szeliga – O

Mieczysław Sobczak – M

Piotr Styczyński - P  

M – Z tego co widzę wokół ojca zrobiło się wiele szumu. Wielu ludzi, chce wykorzystać Pana popularność dla swych przyziemnych interesów. Na przykład instytut w Londynie – Andean Medicine Centre, na początku był tylko dystrybutorem ziół dla IPIFA, teraz się usamodzielnił i rozrósł  potężny ośrodek, coraz mniej mający wspólnego z czystymi ziołami z Peru (sprzedaje głównie ekstrakty i kapsułki oraz wyciągi z ziół peruwiańskich). Mam dziwne przeczucie, że komuś bardzo zależy, żeby zdyskredytować Ojca i Curanderos i wrócić do chemicznego leczenia, bo na przykład w Stanach wystarczy, ze jakiś produkt posiada 5-10% zawartości składnika naturalnego i już go można podawać jako 100% czysty – naturalny.

O – Na początku Oni mieli dobre chęci ale popularność, rozgłos i duże zapotrzebowanie na tego typu kuracje, większość ludzi potrafi zepsuć (duże pieniądze)  Każdy chciałby jak najszybciej wyzdrowieć i możliwie jak najtańszym kosztem (najmniej bolesnym). Ale tym wszystkim kierują wyższe siły i musi nastąpić pewne przesilenie, żeby ludzie wrócili do natury. Gdyby  oni kierowali się tym co ja robię a nie szli na komercję robiąc szampony, cukierki, mydełka, lub jak ktoś powiedział „Szeligę w tabletkach”, dalej bym za nich się modlił i im błogosławił, ale ludzie lubią błądzić i uczyć się głównie na swoich błędach, często cudzym kosztem, czasami z przykrymi konsekwencjami.

M – Na temat takich pomyłek Indianie mają swoje powiedzonko "zły duch zawsze by chciał czynić źle ale nie zawsze mu to wychodzi więc czasami czyni dobrze".

O – Ja to wszystko widzę i nie tylko błędy ich ale wielu, z którymi się spotykam. Odnośnie Londynu – ja często im powtarzałem, że gdyby wykorzystywali te informacje, które im przekazałem i na tym głównie bazowali, nie byłoby tyle kłopotów i rozgoryczeń.

M – Chciałbym nadmienić, że u nas – w Arizonie – Indianie leczą podobnymi metodami, więcej używając energii, prowadząc tzw. ceremonie oczyszczające, wzmacniające, gdyż jak mówią, najważniejsze jest doprowadzenie do równowagi tych delikatnych sił bioenergii. W związku z tym, że roślinność u nas jest bardzo skąpa (bardzo mało opadów i góry – w przeciwieństwie do dżungli) dlatego zioła używają tylko jako uzupełnienie dla potrzeb ciała, gdyż wszystko jest energią i zarówno zioła jak i ceremonie wzmacniają komórki naszego ciała i doprowadzają balansu. Z tego co widzę, tutejsi  Curanderos też sporo działają przy pomocy energii, też robią ceremonie połączone z paleniem fajki i przy ognisku, gdyż ogień jest ważnym elementem przy tego typu spotkaniach – niezależnie od szerokości geograficznej.

O – Ale proszę zauważyć, że w naturze ludzkiej, zwłaszcza ludzi z dużych miast, którzy już dawno oddalili się od natury, że Ci ludzie, którzy nie widzą czegoś konkretnego, obiektywnego i namacalnego po prostu nie mogą uwierzyć w energię. Po prostu ich wiara jest na etapie początkowego wierzenia, związanego z naszymi zmysłami. Choć niektórzy słyszeli o energoterapii, czakranach o energiach kamieni i ziół, o tym że można zdalnie pomóc człowiekowi, o polaryzacji ciała i aurze (otoczce energetycznej naszego ciała) – to jednak trudno im uwierzyć, ze prości Curanderos potrafią to widzieć i mało tego, właściwie interpretować. Można to porównać, że jak lekarz, widząc wyniki badań, może postawić właściwą diagnozę, dzięki dużej praktyce i wielu lat nauki – tak ci prości ludzie poprzez praktykę, zjednanie się z natura, z dala od zgiełku zagonionej cywilizacji potrafią interpretować właściwie aurę i na jej podstawie serwować odpowiednie zioła i ich mieszanki, które każdorazowo dobierają starannie dla każdego człowieka.

M – Czy jest możliwe, dla przeciętnego mieszczucha, nawiązanie kontaktu z tymi Curanderos?

O – Po pierwsze trzeba znać przynajmniej hiszpański lub mieć dobrego tłumacza, być do nich pozytywnie nastawionym, bo bardzo łatwo ich do siebie zrazić.

P – W jaki sposób z nimi rozmawiać aby ich nie urazić?

O – Nie można im pokazać lub dać odczuć swojej pozornej wyższości, traktować ich jako ludzi dżungli, ludzi o dużej wiedzy  i doświadczeniu życiowym. Trzeba liczyć się z tym, że ich wiedza o roślinach, zwierzętach i otaczającej ich dżungli jest na pewno większa niż nasza. Nigdy nie należy im dać do zrozumienia, że mamy w tym jakiś interes osobisty, aby wykorzystać ich wiedzę i umiejętności w niewłaściwym celu (dla pieniędzy). Gdy zadajemy pytania starajmy się słuchać ich uważnie i nie naśmiewajmy się z ich prymitywnych czasami sposobów wytwarzania ich mikstur i maści oraz nalewek. Mi udało się z nimi nawiązać kontakt. Kiedy przebywałem u nich, zauważyłem, że dzieci miały opuchnięte brzuszki, ale to samo dotyczyło też niektórych dorosłych. Domyśliłem się, że prawdopodobnie maja sporo pasożytów przewodu pokarmowego a że wcześniej miałem kontakt z innymi plemionami więc zastosowałem Sangre de Drago, nieznane u Piros. Przez to, że pomogłem ich dzieciom zdobyłem ich zaufanie. Oni mi zaczęli pokazywać zioła, których nie znałem i uczyć ich stosowania. W ten sposób jakby przybliżałem ich do siebie. To trwało około 3 miesięcy aż zrozumieli, że nie mam żadnego interesu ich wykorzystać ani nadużyć ich zaufania, tylko im pomóc. Zawoziłem im różne ubrania i rzeczy potrzebne na co dzień w dżungli, przywożąc je głównie z Cusco lub później z Limy. Dużo im też zawiozłem nasion pomidorów, ogórków, kapusty, rzodkiewki, marchwi  oraz ziemniaków i nauczyłem ich uprawiać, gdyż większość z tego nie była im znana w tym miejscu(.Ziemniaki są znane  głównie w górach) To im się bardzo podobało, gdyż urozmaicało ich stosunkowo prosty jadłospis. Od tej pory przestali być tylko chodzącymi żołądkami a zaczęli uprawiać ziemię.

M – Przebywając w okolicach Atalayi przez tłumacza rozmawiałem z miejscowymi ludźmi. Widząc ich trudne i twarde życie twierdze, że nie wolno gwałtownie wchodzić z naszą cywilizacją i maksymalnie zachować tą istniejącą subkulturę, gdyż ludzie zmęczeni życiem w miastach chętnie odpoczną z dala od tego zgiełku i zobaczą, że jest możliwe inne życie. Ludzie chętnie zapłacą za ten prymityw, czy mieszkanie w chacie skleconej z drzewa i pokrytej liśćmi palmowymi, zjedzą chętnie obiad gotowany prymitywnie na ognisku czy napiją się miejscowych trunków (np. Masato czy Chuchuwasi). Ale chcieliby, żeby to była pewna baza, że przyjedzie się na miejsce i będzie się miało przynajmniej materace do spania i że nie trzeba tego wszystkiego kupować i targać ze sobą. Ludzie chętnie zapłacą za używanie miejscowych domów. (Taka wyprawa do dżungli wiąże się z kupowaniem dużych zapasów jeżeli się jedzie w większej grupie, kupowaniem materaców, latarek, namiotów itp. I nie wiadomo później co z tym zrobić, gdyż transport pomiędzy miejscowościami jest najczęściej łódką lub małymi samolotami a to wszystko waży i zajmuje niepotrzebnie miejsce.)

O – Uważam, że tym ludziom trzeba pokazywać, że można sobie poprawić byt przez lepszą organizację i utrzymywanie tego wszystkiego w naturalnej postaci. Trochę zadbanie o swoje obejście i minimum higieny i dać im do zrozumienia, że bez pomocy z zewnątrz mogą sami wiele zdziałać na styku naszej cywilizacji, nie niszcząc swojej. Na przykład Unia de Gato, czyli popularna Vilcacora, pnącze stosunkowo łatwe do uprawy aby nie niszczyć dżungli trzeba ja rozpropwadzić jej pędy poziomo po krzakach i wtedy łatwiejsza jest do zbiorów i nie niszczy się drzew po których się pnie. Tak samo łatwo jest uprawiać drzewa Sangre de Drago, które można sadzić na plantacji bananów i uzyskiwać z nich sok.

P – W jaki sposób by można na dzień dzisiejszy pomóc tym ludziom?

O – Bardzo potrzebują Oni używanej odzieży, najlepiej o dużej zawartości bawełny (ze względu na wysoką temperaturę i dużą wilgotność). Ponadto dzieciom przydałyby się przybory szkolne jak długopisy, ołówki i zeszyty. Proszę nie przesyłać żadnych medykamentów, gdyż nie chciałbym ich przyzwyczajać do chemii. Na potrzeby bieżące mają dobrze rozwiniętą fitoterapię (ziołolecznictwo).

 

Biografia Ojca Szeligi według jego własnych opowiadań.

Jestem Polakiem, urodziłem się na Górnym Śląsku, wtedy jeszcze pod zaborem niemieckim – w Starych Tychach, 9 listopada 1908r. Moje pierwsze wspomnienia były dość ciężkie. Kiedy zacząłem chodzić do niemieckiej szkoły wybuchła I Wojna Światowa i mojego tatusia zabrali właśnie do wojska i więcej go nie ujrzałem. Została tylko moja matka z pięciorgiem małych dzieci i musiała się tak ciężko borykać, żeby nas utrzymać i wychować. To była prawie „święta kobieta”. Swoją ciężką pracą i modlitwami dawała nam przykład przezwyciężania piętrzących się kłopotów i trudności. Szkołę Powszechną rozpoczętą w języku niemieckim dokończyłem w Tychach po wyzwoleniu. Potem dostałem się do Zakonu Salezjanów w Oświęcimiu, gdzie skończyłem Gimnazjum. Po ukończeniu Gimnazjum zostałem w zakonie w Oświęcimiu. Tam zrobiłem Nowicjat. W 1926r. zostałem wysłany na Uniwersytet Jagielloński, na filozofię bo moim marzeniem był wyjazd na misję. W 1928 roku  oddałem swoje życie na posługę innym i przełożeni przysłali mnie do Peru. Byłem jeszcze wtedy młodym, pełnym zapału człowiekiem. Nauczyłem się szybko hiszpańskiego i za rok po swoim przyjeździe zostałem nauczycielem matematyki. Jako pedagog pracowałem 4 lata i w późniejszym okresie miałem pod sobą około 350 miejscowych nauczycieli. Oprócz tego uczyłem w Szkole Powszechnej. Po 5-letnim pobycie tutaj pojechałem do Włoch na wyższe studia teologiczne w Instytucie Międzynarodowym w Turynie. Tam otrzymałem wyższe święcenia kapłańskie i krótko po tym wybuchła II Wojna Światowa. Przed wybuchem wojny miałem jednak szczęście pojechać jeszcze do Polski, gdzie odbyłem moją Mszę Prymicyjną. Matka często wspominała, ze przez cały czas modliła się do Matki Boskiej, żebym mógł odprawić swoja pierwszą mszę w Tychach – i tak się stało – czyli wymodliła. Zaraz wyjechałem do Peru, było mi łatwiej bo już znałem hiszpański i przełożeni zaraz zrobili mnie dyrektorem studiów w Cusco i tam właśnie w Cusco miałem okazję (przeważnie podczas wakacji) poznać okoliczne szczepy, ich kulturę i historię tego rejonu. Spośród wielu szczepów najbardziej zainteresował mnie bardzo ludny szczep Piros (co w ich języku znaczy „ludzie rzeki”).  Z tymi Indianami związałem się na dłużej. Tam właśnie, na brzegu rzeki Urabamba. Zorganizowałem im osiedle - troszkę na wzór innych szczepów, które było dla większości z nich czymś zupełnie nowym. Teraz próbuję zrobić to bardziej nowocześnie, bardziej „cywilizowanie”. Jak wspominałem wcześniej, uczę ich uprawiać rośliny, budować solidniejsze domy. Uważam, że na tym polega nowoczesna ewangelizacja, żeby pokazywać im dbałość nie tylko o sprawy duchowe ale też doczesne – cielesne. Uczę ich uprawiać Vilcacorę, bo uważam, że za parę lat tak rabunkowej eksploatacji dzikiej Vilcacory, może ona całkowicie wyginąć ,Przynajmniej będzie mocno wyniszczona. Myślę, że jeżeli się to uda - będzie to dobrym źródłem ich utrzymania. Dzisiaj dziką Vilcacore wywozi się setkami ton głównie do Japonii, Rosji, USA i Europy. Dlatego Chciałbym, abyśmy my – Polacy mogli pomóc stworzyć taką fundacje, żeby dopomóc finansowo i technicznie, aby wyszkolić miejscowych ludzi i przyuczyć ich do uprawy. Sam dbam o to, żeby coraz więcej młodzieży plemiennej uczyło się w szkołach. Kosztem wielkich starań załatwiłem, że teren który zamieszkują jest ich własnością. Kilkoro zdolnych Indian udało mi się umieścić na uniwersytecie. Chciałbym w przyszłości aby ta fundacja pomogła zorganizować szkoły dla tych Indian, aby podnieść ich poziom wykształcenia – głównie technicznego. Fundacja ta na razie jest bardzo biedna, gdyż ja nie jestem milionerem, mało tego, jako zakonnik składałem śluby ubóstwa, dlatego wszystko co dostaje od ludzi za recepty i  w formie datków przeznaczam na tą fundację.  Z góry dziękując za wszelką pomoc dla tych Indian tak rzeczową jak i finansową pragnę aby wysiłkiem  naszych rodaków tak w Polsce jak i poza jej granicami można by było tej fundacji pomóc. Chciałbym zorganizować kilka takich laickich punktów, czy to w Polsce, czy w Toronto lub Chicago czy Nowym Jorku lub innych skupiskach Polonii aby pomóc im bo o tych Indianach niewiele się słyszy. Praktycznie nikt ich nie odwiedza są z dala od uczęszczanych szlaków turystycznych, dotarcie do nich zabiera wiele dni – jedyna komunikacja – to rzeką. Żyją praktycznie w sercu dżungli w pobliżu lagun i dopływów Urabamby – jakby zapomnienie przez wszystkich. Komunikacja z nimi jest prawie zerowa. Szczep ten posiada około 18 tys. osób. Ich osady są bardzo oddalone od siebie – praktycznie nie mają kontaktu między sobą. Największe osady liczą 100 mieszkańców. Powierzchnia terenu, który zamieszkują jest wielkości połowy Polski. Główne centrum nazywa się Mija Rija (około 250-300 rodzin). Wszystkich klanów i wspólnot jest około dwudziestu. Dlatego chciałbym zacząć działalność od tego centrum, aby mogło promieniować na pozostałe grupy.  Najważniejszą rzeczą, którą udało mi się zrobić było załatwienie tytułu własności na 25 tys. ha., na którym w przyszłości będą mogli uprawiać rośliny lecznicze. Zajęło mi to 3 lata. Udało mi się też zbudować małą szkółkę powszechną i takie centrum medyczne aby można było udzielać pierwszej pomocy i dokształcać miejscowych Curanderos i kandydatów na nich, głównie z dziedziny biologii, anatomii itp. Jest to ośrodek, gdzie ci Curanderos z różnych małych osad-wiosek rozsianych po dżungli, wymieniają bogate doświadczenia między sobą. Udało mi się zakupić dla tego ośrodka łóżka, materace i podstawowe wyposażenie. Teraz planuję zorganizować tam wyższą szkołę pedagogiczno-techniczną, kształcącą miejscowych  nauczycieli, aby mogli później nauczać w innych ośrodkach, które w przyszłości na pewno uda się stworzyć. Zależy mi też na tym aby uczyć przyszłych techników agrealnych (rolnych) aby mogli uczyć innych lepszego  bardziej oszczędnego wykorzystania istniejących zasobów dżungli. To jest jeden z tych programów, które chciałbym zrealizować przy pomocy tej fundacji. Uważam, że przez pierwsze 3 lata od założenia plantacji będą same  tylko wydatki zanim zacznie przynosić minimalne zyski. Dopiero po 7 latach plantacja może być zyskowna dla plemienia. Największym problemem tam, z dala od rzeki, w okresie zimowym(mało opadów) jest problem wody, którą trzeba używać do podlewania plantacji. Dlatego trzeba sporo zainwestować w system irygacyjny i pompy.

P – Ojcze jest określony tryb życia, który Ojciec prowadzi, gdzie dożył tak sędziwego wieku w tak doskonałej kondycji fizycznej i psychicznej. W jaki sposób Ojciec to robi?

O – Mam wrażenie, że nie jest to żadną tajemnicą. Moją zasadą życiową było używać wszystko ale w umiarze. Jeść wszystko, pić wszystko ale zawsze w umiarze, bo śląskie powiedzenie „co za dużo to i świnia nie chce” – tak mawiała zawsze moja matka. Nigdy nie robię czegoś w nadmiarze, nie wysilam mojego organizmu nadmiernie ale też się nie lenię bo nadmiar czegokolwiek jest szkodliwy. Jeżeli dogadzasz swojemu żołądkowi i chuciom to szkodzisz swemu zdrowiu.

P – Mówi się, że ojciec w czasie postów nie jada mięsa itp.

O – W czasie postów jadam coś podobnego do ziemniaków oczywiście w małych ilościach – nazywa się to Kamote. To jest podobne do słodkich ziemniaków, posiadające większość protein i witamin oraz minerałów, doskonale okresowo zastępujące potrawy mięsne. Piję dużo wody i czasami żuję naturalne liście Coca (nie mylić z kokainą). Te liście posiadają około 1000 razy mniej kokainy niż  Coca uprawiane na narkotyk. Po takim poście człowiek czuje się jakby odmłodzony, ożywiony, jakby jakiś lżejszy i oczyszczony. Poza postem jem dużo ryb, głównie pieczonych na ogniu i surowych owoców i warzyw. Czasami jadam też inne mięsa ale w małych ilościach. Jeżeli chodzi o mięso, głównie czerwone – ja tylko zakazuję jeść ludziom, którzy są chorzy na raka, lub mają problemy trawienne. Potrzeba wytłumaczyć tym ludziom, że proteiny pochodzenia zwierzęcego, których najwięcej jest zawarte w czerwonym mięsie doskonale odżywiają komórki rakowe i wtedy cała terapia mija się z celem. Porównując to, to tak jakby w domu było sporo rozbrykanych dzieci i matka sprzątała a one zaraz za nią śmieciły – czyli syzyfowa praca. Te proteiny odżywiając komórki rakowe wzmacniają je i sąsiednie komórki są osłabione przez monocyty i limfocyty, które się przetwarzają w komórki żarłoczne. Odnośnie Vilcacory – nie ma przeciwwskazań (jedynie w czasie chemoterapii i naświetleń – trzy dni przerwy przed i po zabiegu). Nie posiada ona żadnych składników chemicznie toksycznych, przez to nie powoduje żadnych skutków ubocznych. Profilaktycznie można pić co parę dni wtedy wzmacnia nasz system obronny (immunologiczny). Jeżeli nie posiadamy kory (Unia de Gato) to z małej ilości możemy zrobić sobie nalewkę na czystej, dobrej wódce lub spirytusie, wrzucając do butelki około 5-10 g. Pociętej Vilcacory stawiając na nasłonecznionym oknie przez dwa tygodnie. To samo możemy robić ze wszystkich korowych ziół jak Tahuari,Winay-wayna,Chuchuwasi

Nadmiar tych ziół nie może zaszkodzić, gdyż organizm to co niepotrzebne wydali.

Sangre de Drago – jest to jeden z najbardziej znanych środków antyseptycznych, zastępujących jodynę i inne specyfiki. Jest doskonały na niegojące się rany, zwłaszcza ludzi chorych na cukrzycę, ponadto jest doskonały na hemoroidy i na raka przewodu pokarmowego i żołądka. Czy ten płyn jest dobry najlepiej poznać  - wziąć jedną kropelkę na zewnętrzną stronę dłoni i pocierać palcem. Po dwóch trzech potarciach powinno zrobić się białe. Jeśli robi się biały po kilku potarciach to znaczy że nie jest czysty. (dopiero tym białym smaruje się rany). Jeżeli chodzi o właściwości lecznicze Vilcacory i pozostałych ziół – są najlepsze, gdy są świeże np. Sok ze świeżo ściętej liany (Unio de Gato) oprócz gaszenia pragnienia co jest ważne w dżungli, z dala od rzeki, ma duże właściwości wzmacniające system obronny. Herbata ze świeżych młodych pędów lub liści działa lepiej nawet niż herbata z kory (przez to oszczędza się bardzo roślinę).  Napar z drewna tej rośliny ma też właściwości lecznicze (stany zapalne). Serce mi się kraje, kiedy widzę wycięte całe połacie dżungli, zniszczone, otarte z kory drzewa. Zwłaszcza  Winay- wayna.Już na wymarciu -wyniszczona Warstwa ziemi w dżungli jest bardzo cienka i pozbawiona roślinności szybko ulega erozji. Dlatego uczę Indian, żeby bez potrzeby nie wycinali ani jednego drzewa.

P – Mamy w Chicago i w Polsce dużo ludzi chorujących na reumatyzm i artretyzm. Co by ojciec polecił?

O – Mamy na to wspaniałą roślinę, która nazywa się Chiriesanango (leczenie przez zimno) pijemy to tylko przez jeden dzień i jak się pije to odczuwamy zimno ale tylko przez jedną dobę potem to uczucie ustępuje. To powoduje jakby pobudzenie komórek chrząstki i mazi stawowej po tym stosujemy Molle i Comphrey oraz Chuchuwasi. Napój z  Chuchuwasi jest znane pod nazwą Jungo Wisky zalewamy podobnie jak Vilcacorę (Una de Gato) Dobrą czystą wódką i lub jeszcze lepiej spirytusem  i stawiamy na nasłonecznionym oknie 8-14 dni. Ma właściwości oczyszczające przewodu pokarmowego i żołądka oraz nerek. Vira Sacha maść którą wykonuje się z korzeni paru roślin w tym Comhrey,Sabila oraz Ajo Macho  jest doskonałą maścią na bule reumatyczne i stłuczenia oraz nerwobóle. Ponadto w dżungli rośnie drzewo zwane Culantrillo de Pozo z orzechów wielkości pomarańczy wyrabia się olejek  przeciwko łuszczycy ,łupieżowi i wypadaniu włosów. Z drzewa  Aceite de Copaiba ściąga się oleisty sok który jest świetny na przeziębienia i zapalenie ucha. Gdy czujemy że nas grypa lub przeziębienie łapie to wystarczy 1-2 kropelki polizać a gdy mocniej przeziębieni to 1-3 kropelek dziennie i po paru dniach mija. W górach najlepszy napój wzmacniający jest sok z Sabila z miodem odmiana brunatna Aloe Veera Ponadtto warto pamiętać w górach jak Cusco ,Puno i innych miejscowościach o herbacie z liści Coca Doskonale eliminuje problemy z różnicą wysokości najlepiej poprosić w samolocie przed lądowaniem. Świetny jest także sok z Papi z Macą doskonale wzmacnia nasz organizm bo posiada prawie wszystkie łatwo przyswajalne witaminy i wiele mikroelementów. W dżungli jak by nam się przytrafiła Malarja a nie byliśmy szczepieni to najlepszy jest kubek  gorącej Chininy smakuje okropnie ale po paru godzinach dreszcze i wysoka gorączka mija i automatycznie jesteśmy uodpornieni na powtórne zarażenie. Doskonale odpędza komary zapach szałwii dodaje się ją do ognia lub pali np w popielniczce. Jeżeli idziemy na wycieczkę w dżunglę to oprócz maczety i latarki warto zabrać trochę Sangro de Drago Bo nie zawsze można to drzewo spotkać dobre jest na zadrapania ukąszenia komarów itp a przed wycieczką wypić trochę Chuchuwasi ale bez miodu,bo wtedy zamiast odpędzać komary przyciąga je. Można by wiele jeszcze stron napisać praktycznych uwag ,ale nie wiem czy wielu się do nich zastosuje A ponadto za parę godzin ruszam w następną wyprawę do południowej Ameryki jak za każdym razem w inne miejsca po nowe ciekawe wrażenia wrażenia i doświadczenia.

Spisał Dziki Mietek
Lima, Listopad 2000 r


Komentarze  

0 #10 nDCAn 2010-04-21 01:57
Witam,
dziekuje za exresowa odpowiedz.
Wyjezdzam do Polski po powrocie zaglebie sie w Pana artykolach,info rmacjach a jest ich duzo .Medycyna niekonwencjonal na zawsze mnie interesowala, a wiec Ojciec Edward ,WilcaCora i Peru pelne tajemnic.
"Zazdroszcze"Wam, tam mieszkajacym dostepu do ziol leczniczych i mam nadzieje spokojnego tepa zycia,chociaz czy w przypadku POLAKA jest to mozliwe!?
Gorace pozdrowienia
Ewa
Cytować
-1 #9 Mitch 2010-04-20 13:41
Ojciec Szeliga jest pochowany na głównym w katakumbie cmentarzu w sekcji księży i zakonników na 2 pietrze na mojej stronie w galerii można znalezc zdjęcie z jego grobu.Ja mieszkam w La Merced wśród 20 rodzin polskich jest to 300 km na wschod od Limy 6 godzin autobusem Pozdraiam Mietek
Cytować
0 #8 nDCAn 2010-04-20 03:05
wylalam,nie zmieniajac opcji "powadom" oczywiscie nie mam nic do ukrycia ,zwykle przeoczenie.
raz jeszcze pozdrawiam
czekam na odpowiedz
Ewa M
Cytować
0 #7 nDCAn 2010-04-20 03:01
w listopadzie wybieram sie na 14 dni do Peru.Wczesniej slyszalam o Ojcu i jego Korach.
Chetnie zapale znicz najego grobie ,ale gdzie Go szukac?
Czy moze mi ktos polecic jakies polskie nazwsko w Limie ,Cuzko itd plec obojetna
w celu wypicia wspolnie herbaty i odpowidzi na kilka moich prostych niewymagajacej duzej wiedzy pytan.Prosze o odpowiedz na moj e-mail jak wyzej.
Goraco pozdrawiam
Goraco pozdarawiam z nadzieja ....do uslyszenia
Ewa M.
Cytować
0 #6 Mietek 2010-02-03 12:40
Nie sledze za czesto info z internetu,ale wiele zlego kolo tego ziola naroslo z paru powodow.Wiele produktow Uno de gato czyli Vilcacory jest naprawde kiepskiej jakosci.Dlatego ze na wywoz dzikiej trzeba miec zgode INRINA a co nie latwo uzyskac ponadto plantacyjna zadko bywa dobrej jakosci z kilku powodow sadzenia byle gdzie bo dzika zawsze rosnie na zylach wodnych ,nastepnie puszczanie wiecej niz 1 ped co oslabia jakosc no i mieszanie z innymi gatunkami bezwartosciowym i trudnymi do odruznienia.dla tego plantacyjna nawet z certyfikowanej plantacji ma moc nie wiecej jak15% dzikiej.Woguke to ziolo nie leczy nowotworu a jedynie wzmacja system obronny,wiecej Pan znajdzie na mojej stronie dzikimietek.com pozdrawiam Mietek
Cytować
0 #5 Tomek 2010-02-03 12:38
Witam,czy legendarna vilcacora ma rzeczywiście jakiekolwiek działanie lecznicze?Zioło to ma naprawdę agresywną reklamę w internecie.Jedn i zachwalają inni twierdzą że to całkowita ściema i na pewno nie leczy raka. Jak jest naprawdę? Wiem że sławny ojciec Szeliga propagował to zioło.
Nie mam poważniejszych problemów ze zdrowiem-po prostu bardzo zainteresował mnie temat tego specyfiku.
Pozdrawiam.
Cytować
-2 #4 Gość 2008-06-06 16:25
Czy te zioła lecznicze które leczą ich tam w dżungli mogą też nas uleczyć i czy nam nie zaszkodzą?
Cytować
0 #3 Danuta 2008-05-12 14:25
Jestem pod ogromnym wrazeniem!!! chcialabym wiedziec wiecej o Ojcu Szelidze i Jego poczynanich ,o tym jakimi ziolami mozna pomoc zdrowiu.Nie wiedzialam ze w moim miescie Tychach ,urdzil sie ktos tak wspanialy jak Ojciec Szeliga.Dziekuj e rowniez Tobie ze nadales temu swiatlo dzienne ,ze dalej kontynuujesz jego dzidzictwo - Chyle Czola.Pozdrawia m
Cytować
0 #2 Mitch 2006-12-29 23:04
Postaram się umieścić już niedługo
mam zdjęcia jego grobu także Mitch
Cytować
0 #1 Janek 2006-09-05 21:16
Fajny ,Szkoda ze Ojcec nie zyje teraz jest jego rocznica smierci.Kiedys jak bylem u niego to cieplo wspominal Pana jako jedynego co poszedl w jego slady ale swymi sciezkami.Widze po artykolach ze Pan dalej to kontynuuje.Jane k
Ps .Jak Pan ma jakies zdjecia Ojca lub mawet jwgo grobu to prosze umiescic
Cytować

Dodaj komentarz


Odśwież

Joomla templates by a4joomla