Twórczość literacka
Chwila z nią
- Szczegóły
- Utworzono: środa, 09, sierpień 2006 05:34
- Odsłony: 7620
C H W I L A Z N I Ą
Ludziom wydaje się przeważnie, że inni żywią wobec nich uczucie znacznie gwałtowniejsze niż jest to w rzeczywistości. Myślą, że to co o nich sądzą stale się waha pomiędzy dwoma biegunami; przychylności I dezaprobaty-złości I miłości a nie dostrzegają życzliwej obojętności,
Patrzyłem na nią gdy odchodziła nie mając nawet najmniejszego wyobrażenia o tym co kotłowało się w jej głowie, duszy I sercu, Pragnąłem dalej jej ręki na sercu. Chciałem patrzeć nie na odchodzącą, a błysk aparatu obrót uchwycił, spojrzenie z daleka. Chciałem pochłonąć ja całą, pragnąłem jej słów nawet złych, jej przekory, złości, ogarnąć ją całą, zamknąć w sobie na chwile, może na zawsze.
Czułem się zmieszany, winny. Świat uciekał mi spod nóg. Długo krążyłem. Nie spałem tej nocy. Na drugi dzień zobaczyłem ją I zrozumiałem jak to przeżyła. Jedno krótkie spojrzenie wystarczyło. Uciekłem, stchórzyłem – gdzie, przed czym, dokąd? Były to łzawe dni jakich los dopiero miał przysporzyć. Czułem, że uczą mnie czegoś, czego jeszcze sam nie wiedziałem. Bałem się tego ale to szło naprzeciw nie do uniknięcia, Jakieś tępe cierpienie. Na przemian z radością nieokreśloną, myśli o niej, co razem patrząc wydają się czasem dziwnym szczęściem. To życie pozostaje we mnie płytko w pamięci. I niby nic na zewnątrz się nie dzieje a to trwa pozornie. Coś co spina radość minioną. Cierpienie teraz z tym co nas czeka, czego już spróbowaliśmy. Te chwile wspomnień z czasem same stają się przyjemne. Trzeba mieć niekiedy pełny plecak złożony z sentymentów, marzeń, pragnień sięgających głębiej I dalej wstecz niż sięga najlepsza pamięć. Czasami można w małości dojść do takiego punktu w którym zaznacza się nieszczęście , rozpacz, cierpienie ból I zagubienie. Nie wie się co dalej robić. Ten kto może poznać za murem milczenie, mgłą maski obojętności. Dusza wyje serce rozdziera. Czemu wszyscy mili ludzie są dla siebie bezwzględnie okrutni?
Patrzyłem na nią od dawna innymi oczyma. Jej powaba była z tym swoim dzikim urokiem z tą twarzą na której słońce poranka zastygło włosami. We włosach czuć było wiatr prerii I lasów gór I strumyków. Oczami w których całe niebo z gwiazdami się przeglądało, milczeniem kocim – najpowabniejsza z kobiet. Razem z miną surową, lojalnością, przywiązaniami I przyzwyczajeniami z przekorami kaprysów I tym nieuchwytnym tonem w głosie. Z tą swoją nadzwyczajną kompromisową uprzejmością I uwagą udzielaną taj szybko I z taką łatwością, że zastanowić się można nad tym dopiero po skutkach nieraz po dniach kilku. Wtedy już bez ceremonii póki głos jej nie zdradził nutki porozumienia, otwierała bramę do swego cudownego wewnętrznego świata. Tak długo mówiła aż nie spostrzegła zwątpienia. Milkła nagle zostawiając w przytomnej pamięci tak niewiele z tego co było. Potrafiła tak nagle zmieniać się z ożywionej rozmowy-towarzystwa zabawy – w zadumę milczenia. To przejście potrafiło być tak gwałtowne, że dopiero po chwili docierało I oniemiało, gdy już temat był nowy. Czasami słowo-prowokacja do dalszej dyskusji, czasem cień wspomnienia tak sugestywnie i obrazowo podany w skąpych, wyważonych słowach. I znów zmieniała się w słuch, a słuchać naprawdę umiała.
Pięknie czasem z przymkniętymi powiekami, jednak na twarzy jak na ekranie było widać jak to na swój sposób przeżywa dodając wątki tylko sobie znane. Ta twarz falowała cala tęczą barw niespotykaną. Najprzeróżniejsze odcienie kłóciły się ze sobą to znów grały we wspólnym niebiańskim rytmie. Gdy zaś mówiła to tak obrazowo I sugestywnie, że słuchając jej skąpych słów z tym zmiennym tonem lasów, przestworzy widziało się wszystko a każdy inaczej odbierał, jakby sam był bohaterem tych opowieści. Do wszystkich I wszystkiego co pasowało I każdy miał swoje miejsce. Znowu pauza a opowiadanie toczy się samo – bez słów, niby rozpędzone koło. Każdy zamyślony dalszy bieg dopisuje. Swój własny… Czuło się to ciepło, tą życzliwość nieuchwytną. Te dziwne słowa wybiegające o całe lata do przodu, tak nieuchwytne zrazu. Słowa te tkwiły w podświadomości aby w czasie właściwym się przypomnieć.
Czułem się obco, odpychała mnie ukryta nuta w jej słowach i wolałem nie wspominać o jej uwielbieniu, aby go nie sprofanować ironii gestem. Gdy chwilę byłem obok niej; bystrej, subtelnej, obdarzonej intuicją i ukrytą inteligencją bladły inne myśli zmieniając się w niezłomne przekonanie, że nie trzeba słów. Ona domyśla się wszystkiego. Przez skórę to wyczuwa sama się blokując I nie dasz rady jej odgadnąć.
Kiedy tak stałą w świetle kędzierzawej, przyprószonej wyblakłej zieleni, przymierzając się do działki w nim ogrodu warzywnego, do miśka leniwego, królika kapryśnego – potem ruszyła przez grządki przyszłych ogórków i pomidorów i innych upraw. Psa wesołe ujadanie i ptactwo powitało ja przyszłym zuchwałym zgiełkiem. Otrząsnęła się gwałtownie i cofnęła wstydliwie widząc, żę jej myśli są odczytywane. Porzuciła swe plany bojaźliwie jak mały piesek co narozrabiał a potem pod krzesłem się chowa. Byłą radość, zachwyt, zaduma, marzenia, uśmiech przyszłego szczęścia, chmurka ciemnych myśli bliskiej przyszłości spłoszonej. Lecz chmury najwyżej deszcz I burze zrodzą a potem znowu wzejdzie słońce marzeń realnych, lepszych – bo prawdziwych.
Czasami patrzyłem na nią otwarcie i życzliwie, nie wierciłem jej z nieznośną ciekawością. Ona nie wie co to cierpienie gdy sie naprawdę kocha. Są to okrutne męki – chce się czasami to wykrzyczeć i serce wyrwać. Lepiej być młodym I zimnym niż tak kochać. Czasami mi się to zdarzało, dawniej ale nigdy tak jak w tym przypadku. TO JEST MIŁOŚĆ DOJRZAŁA. Niby przypadek i to właśnie wtedy kiedy już tak dobrze szło.
Wiem, że jestem odpychający z ta męką i bólem na twarzy. Wiem tak żę że chciała ukryć tą pogardy odrazę. Ale to przeminie, jutro będzie inaczej – znowu zaświeci słońce nadziei szczęścia. Czasami widzę ją jak leży z pół otwartymi oczyma zawieszona w dziwnej kosmosu poświacie, gdzieś na łące – wokół tajemna cisza. Wyczekiwania w tajemnym mroku, otulona tym wszystkim jak kocem. Tak rozmarzona tuli swój nosek śliczny i zasypia na krótko aby rumieniec radości ją obudził. Czasem gdy idę do niej to myślę, że zasłużyłem sobie na chwilę samotności we dwoje i serc rozmowę. Ona musi to znać i wiedzieć, bo jej reguły do moich podobne, to nic że przekornie skrywane. Pamiętam ten Canyon, staliśmy przy barierce; w dole szum rzeki. Gdzieś głęboko, daleko światła zagubionej wioski zawieszonej w przestrzeni. Obok stara wieża indiańska, tam mysz, a ona myślała że wąż. Buchnęło z niej podniecenie, zachwyt niemy. Patrzyła przed siebie poruszając bezdźwięcznie wargami. Pęczniała od obrazu tej dzikiej przyrody uroku. Tu odkryłem jej natury wnętrze wobec tych skał ostrych. Ręką dzikiej przyrody przez wieki żłobionych – na chwilę zrzuciła wszystkie maski swoje. Utrwaliłem cie taka na zawsze. W grozie ciszy przyrody z tym wieczornym niebem ostrym, pachnącym nieuchwytnym powietrzem, Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Ranek wspaniały – twój niekłamany zachwyt tym wszystkim TO BYŁAŚ CAŁA TY.
W tym gorącym dniu w gwarze ptasim, nieuchwytnym poszumie jak ona rzeki Colorado. Tam gdzieś daleko w dole jak głęboko w jej sercu, czar spływał z tego wszystkiego na nią a ona go przed krajobrazem tworzyła pospołu i stawała się nieodłączną jego częścią, Zdjęcie z wieży robione jej małej postaci wspaniale wkomponowanej w ten ostry przepaści rysunek. Ona była z twarzą tak uszczęśliwioną, że trudno było nie odwzajemnić tego wewnętrznego, szczerego uśmiechu a rozchylone usta tworzyły prześliczny mały krąg rozkoszy. Ta radość największego gbura by zaraziła. Taka promienna miłość i wesołość bezinteresowna jest potrzebna jak słońce przez chmury. Wtedy zrozumiałem stare powiedzenie; nowi przyjaciele dość często lepiej czują się razem niż ludzie bardzo ze sobą zżyci – gdy przyjaciele się naprawdę odkryją, Ja ja odkryłem, poznałem w sercu na zawsze schowałem. Jej szkic, który życie wypełni treścią piękną, choć czasem okrutną.
„Dziki Mietek ”Chicago wrzesień 1984