Spis treści |
To co proste, nie jest łatwe do osiągnięcia !! |
Strona 2 |
Strona 3 |
Strona 4 |
Strona 5 |
Wszystkie strony |
Strona 1 z 5
Multithumb found errors on this page:
There was a problem loading image /home/content/d/z/i/dzikimietek/html/mambots/editors/mostlyce/jscripts/tiny_mce/plugins/emotions/images/smiley-wink.gif
To co proste, nie jest łatwe do osiągnięcia !!
Informacje zebrał i spisał : Dziki Mietek
“Mój organizm już mniej się boi..."
Już od dłuższego czasu zwykłem studiować leki, bardziej pod kątem ich działań ubocznych, niż leczniczych i swoim znajomym starałem się dobierać leki (głównie ziołowe) właśnie pod kątem ich najmniejszej szkodliwości. Starałem się też zlecać więcej zabiegów naturalnych i spacerów, niż leków.
Spotykałem się z chorobami, w stosunku do których konwencjonalna medycyna jest całkowicie bezradna: stwardnienie rozsiane, choroba Parkinsona, guzy mózgu, choroba Alzheimera; zresztą dotyczy to również "zwykłych" korzonków, czy migren. Sam cierpiałem na nie kilkanaście lat. Już wtedy właśnie, nie mogąc pomóc ani sobie, ani wielu moim znajomym, zacząłem rozumieć, że z tymi lekami chyba coś jest nie tak...
Od dziecka byłem bardzo chorowity. Przeszedłem wiele chorób, miałem duże zmiany w kręgosłupie (wypadek z Cadillac'iem - przygniótł mnie, spadając z podnośnika), a w wieku 45 lat, pozbawiono mnie pęcherzyka żółciowego - miałem tam trzy spore (mam w słoiku na pamiątkę do dziś) kamienie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że stosując odpowiednią dietę, można w kilka tygodni te kamienie i złogi wyczyścić, zachowując pęcherzyk. Wdług nauki, jest to stan przedrakowy i jedynym rozwiązaniem jest wycięcie pęcherzyka. Tak więc, gdy stwierdzono u mnie kamienie, posłusznie poszedłem na operację. Myślę, że właśnie od tego czasu zaczęły się moje poważne problemy zdrowotne. Miałem bóle głowy, chory kręgosłup, miałam paradontozę, problemy z układem trawiennym i częste przeziębienia. Punktem zwrotnym w moim życiu - nie tylko rodzinnym, ale także zawodowym - była choroba i śmierć mojej żony, która umarła z powodu tętniaka. W tym czasie interesowałem się już medycyną alternatywną. Nie zdążyłem jednak pomóc żonie i sam wpadłem w sporą depresję. Miałem podwyższone ciśnienie i wysoki cholesterol.
Wyjazd do Peru i rozmowy z tamtejszymi lekarzami i szamanami pomogły mi zrozumieć, że jedną z przyczyn mego stanu zdrowia jest właśnie niewłaściwa dieta i brak panowania nad emocjami. Ale od zrozumiemia do stosowania zazwyczaj upływa sporo czasu.
Każdy wymyśla najprzeróżniejsze teorie, aby bronić swych nawyków żywieniowych i przyzwyczajeń. Zajęło mi sporo lat, zanim zacząłem coraz częściej jeść najpierw zupy, potem gotowane warzywa, a teraz głównie surowe warzywa i owoce - w przeciągu dość krótkiego czasu stanąłem na nogi. Zdałam egzamin życiowy i wróciła mi chęć do dalszej egzystencji. Pozbyłem się większości moich chorób. Przez pół roku leczyłem się tą dietą, ale gdy poczułem się dość dobrze, powróciłem do tak zwanej "normalnej" diety.
Dolegliwości odzywały się od czasu do czasu . Ale nie były, aż tak dokuczliwe, jak wcześniej. Nie zastanawiałem się jeszcze wtedy nad wpływem diety na zdrowie. No i problemy zaczęły się od nowa: krwotoki, niby-zawał... Zrozumiałem wiele leżąc w szpitalu. Wtedy właśnie, przypomniałem sobie o poście i urynoterapii. Przypomniałem sobie o nich, gdy po dłuższym niejedzeniu, po operacji na przepuklinę w Peru w klinice Anna Sthel (bo taniej), podano mi pierwszy posiłek. Zażyczyłem sobie, aby przyniesiono mi coś bez mięsa. Myślałem wówczas, że jest to, na ten czas, jedzenie najzdrowsze pod słońcem. No i zaczęło się znowu - gorączka, wymioty, powrót wszystkiego. Lekarze rozłożyli ręce - byli bezradni. Wówczas pomyślałem: skoro zjadłem i jest tak źle, to nie należy jeść. Po tygodniu postu wstałem z łóżka w miarę zdrowy. Wróciłem do USA i do pracy. Z początku było nieźle - starałem się oszczędzać. Nawet zorganizowałem sobie tygodniową "suchą głodówkę" – po obejżeniu filmu o „życiu światłem”. Ale ja - jak przystało na "ozdrowieńca", usmażyłem sobie schabowego - wieprzowinę, o której nauczono mnie, że jest zdrowsza niż wołowina – oczywiście w Peru. Doceniałem post jako leczenie, ponieważ wielokrotnie uratował mi życie, ale jakoś codziennego zdrowego żywienia nie potrafiłem jeszcze wtedy rozpoznać i docenić. Zresztą niewiele o nim wiedziałem. Moje informacje były fragmentaryczne.Niwwiele wiedzialem np o Akopunktura. Wróciły znów obowiązki i mój poprzedni sposób życia - gonitwa za dniem wczorajszym i zacząłem znów odwiedzać chińskie restauracje. Zrozumiałem, że nie wystarczy raz wysprzątać organizm. Czasem, w ramach oszczędności, trafiałem nawet do KFC (Kentucky Fried Chicken), bo był tam bar ze sporą ilością surówek, aż za którymś razem mój żołądek się zbuntował i myślałem że w nocy "wykituję". Przypomniałem sobie wówczas alternatywne tłumaczenie skrótu KFC wg. kolegi Andrzeja - Kentucky Fucken Chicken). I tak, cierpiąc bóle w trzewiach, ponownie uświadomiłem sobie, że o zdrowie trzeba dbać nieustannie i pielęgnować je codziennie, a nie - żyć od postu do postu, z okresami rozpusty żywieniowej pomiędzy. Trudno jest żyć z brakiem kilku istotnych narządów (jak w moim przypadku - woreczek żółciowy) i górą leków przy łóżku, czy nawet stertą ziół, których w swoim życiu zdążyłam już opić i nałykać.
Trapiły mnie znów różne dolegliwości. Nie mogłem przecież pozostać na całe życie przy poście urynowym (zresztą nie smakowało mi to i szybko zaniechałem). Czułem, że muszę coś robić, aby się ratować. Na medycynę szpitalną przestałem już liczyć, bo miała mi do zaoferowania - co najwyżej - wycięcie jeszcze jednego potrzebnego narządu lub nowe leki, które wprawdzie pomagały na niektóre objawy, ale nie leczyły przyczyny i rujnowały resztki mojego zdrowia.
Wtedy dopiero, świadomie zacząłem eksperymentować z dietą. Eliminowałem pokarmy, co do których miałam wątpliwości odnośnie pozytywnego lub neutralnego wpływu na mój organizm. Jako pierwsze, wyeliminowałem mięso - choć nie od razu. Później, inspirowany artykułem hinduskiego lekarza "Mleko cichy morderca", wyeliminowałam mleko i większość jego przetworów. Wtedy też uświadomiłem sobie, że to właśnie jadanie nabiału, który był kiedyś podstawą mojej diety, doprowadziło moje zdrowie do takiego stanu. No, a w międzyczasie dopadł mnie nowotwór – późno odkryty. Nie dawano mi żadnych szans, nawet na chemioterapię się już nie nadawałem, bo organizm był tak zainfekowany.
|