1 stycznia 2006
Promyk, Papużka i Owoc
W bogatym kraju- diagnoza, tomografia w Meksyku, bo 9 razy taniej i na poczekaniu. Wyrok: rak 3 stopnia z przerzutami z jelit na płuca i żołądek, nie poddający się chemii, podłoże stresowo-genetyczne aktywizowane przez żywność modyfikowaną genetycznie. Niezwłoczna decyzja. Szybki wyjazd .
Dziki Mietek z Arizony
W obcym kraju, w drogiej szwajcarskiej klinice ($ 60 za dzień). Już po Ayahuasce. Letnia tropikalna burza, zastrzyki ziołowe, ból i kroplówka. Nagle wstaję (Vanessa, moj niezłomny „Demon-Stróż”, wyszła wezwana do telefonu). Wlokę za sobą stojak z kroplówką, szary korytarz, zakręt, dalej jakby okno, podchodzę bliżej... „nie, to krata w drzwiach bez szyby”. Stoję, burza cichnie, patrzę- na bananowcu, pod liściem, siedzi mała zielona skulona kulka. Ulewa nagle ustaje, znad dżungli przez chmury przedziera się niecierpliwie płomyk słońca. Niespodziewanie, mała kulka- papużka zlatuje na pobliskiego kakaowca, szuka miedzy liśćmi, czerwone owoce zjada- jeden, potem drugi- patrzy na mnie skulonego za kratą. Zaskrzeczała wesoło, otrząsnęła resztki kropel z piór i radośnie odleciała na pobliskie drzewo. Dosięga mnie refleksja: ten promyk to nadzieja po burzy życia, ptaszek to samo życie i owoc... nie wiem...Głos Vanessy wyrywa mnie z zadumy. Wymówki. Marsz do łóżka. Choćby na chwilę. One: do łóżka, a ja: że papużka, że burza i owoc. I co w tym nadzwyczajnego...Nie chwytają sensu mej opowieści. Wołają lekarza. On przynajmniej po angielsku gada, łapie w lot aluzje, zamyśla się. Z mego obrazu wypisuje receptę: jest taki owoc, Guanawanana sie zowie, występuje w twoich stronach Selva Central, ale tę gorzką miksturę, którą Shaman ci po Ayahuasce zrobił, pić trzeba, zastrzyki ziołowe i kroplówki też, do tego sauny ziołowe i tunele tlenowe, plus oczyszczenie jelit i żołądka niedojrzałym mango, ponad to pić pleśń z bakteriami. I to wszystko z dokładnością szwajcarskiego zegarka. Dużo spacerów, ostra dieta (owoce rano i soki, wieczorem sałatki warzywne itp). Zgadzam się. Jeszcze formalności, recepty i telefon do kliniki w La Merced. Potem bilety i na drugi dzień w drogę.
Po 3 tygodniach picia miksturki z 7 ziół, jak piołun gorzkiej, zastrzyków, saun co 2 wieczór pod nieubłaganym nadzorem Mojej Terrorystki (bo tego nie jedz, a tego nie pij, zabiegi o określonych ściśle godzinach) już nic mnie nie mogło powstrzymać od wyjazdu. Byle dalej. Przed siebie. Do San Cristobal razem ze Staszkiem i jego żoną Moniką. Po powrocie mango i 3 dni ostrego oczyszczania. W końcu na trzeci dzień wydaliłem najpierw cosik wielkości małej czarnej pomarańczy, a potem wystękałem jakby 2 brązowe śliwki, bardzo sflaczałe. Oczywiście zabrano je do badania. Przedtem, podczas gastroskopii robionej w Iquitos były twarde jak kamień. Teraz pokazano mi na monitorze, że pozostały po nich spore nadżerki i rany, lekko zasklepione cienką przezroczystą błonką, czerwone w tym miejscu. Znów 3 dni tylko soczek z Guanawanany z dodatkiem kropelek Sangro de Drago. Potem lekarz stwierdził, że czas wziąć się ostrzej za leczenie płuc. Podano mi dodatkowo Munię plus bakterie i pleśń do picia. Wyjazd do Limy, bo tam łatwiej o tomograf – stwierdzono, że 8 małych plamek wielkości 1-1,5 cm na lewym płucu zniknęło całkowicie, a 2 duże- 3cm na prawym zmniejszyły się o połowę . Porządek działania: tunele tlenowe, wyjazd do Huaraz na kąpiele w wodach leczniczych. Oczywiście znów nie wytrzymałem i na wycieczki po rannych kąpielach wyrywałem się aż na wys. 6200 m n.p.m. Przeziębiłem się, bo śnieg i zadymka. Ale pierwszy mocny zastrzyk i sauna, plus 9 godz. leżenia (co za tortura!). Potem wróciłem do Limy, bo trzeba było przełożyć odlot o 10 dni, aby mieć czas by zaleczyć rany w jelicie i żołądku. No i dalsza kuracja na płuca, znów bieganina po klinikach, tunele, sauny, kroplówki, zastrzyki, zioła, mikstury. Można zwariować! a do tego dieta! co prawda pozwolono już jeść ryby pieczone lub gotowane i rosół z chudej kury domowej. Ostatnia tomografia, badanie krwi i prawie wszystko zniknęło!!! Oprócz 1 małego guzka wielkości 1.2 cm pozostała pleśń i nakazano jeszcze 3 dodatkowe tygodnie kuracji. Ale moja głupia upartość i wiercipięctwo kazały mi wrócić.
Po powrocie do Arizony, po wylądowaniu, poszedłem z kolegą do sklepu i... od razu mi się w głowie zakręciło od „zapachów”... o mało co nie zemdlałem. Musiałem zwiewać do auta po wodę. Oczywiście po przyjeździe problemy, stresy trudne do odreagowania, ciśnienie skacze jak obłąkane 215/120, puls 98. Tabletki nie pomagają. Lokalny zaprzyjaźniony Medicine Man rozpala węgle, w nich pokazuje problem, daje ziółka. Pomaga. Lecz błędne czarcie koło nakręca wyjazd do Chicago- obżarstwo wspierane gościnnością (wszak afrontu przyjaciołom, którzy witają czynić nie wypada). Seria spotkań z uzdrowicielami: Panią Haliną Czajką i Eugeniuszem Hefterem. Ponadto wywiady z Krzyśkiem Dzikowskim, dla radia u Pani Basi Choroszy i Pani Miry Brausztain oraz Pana Cezarego Orłowskiego. Spotkanie na godzinnym show w polonijnym TV kanał 34 z Panem Dolą i Kasią Grocholą, podczas którego, w tle leciał mój amatorski film o Salva Central. Potem jeszcze wywiad o Peru. Pan Dola decyduje się na wyjazd w najbliższej przyszłości, aby zrobić na miejscu profesjonalny film. Po powrocie Wigilia w Klubie Wagabundy Andrzeja Sochadzkiego.
Po tym zwariowanym tempie zdarzeń i wyjazdów mam problemy ze spaniem, zasypiam dopiero nad ranem. W duchu podejmuje decyzję, ze za 2-3 tygodnie pojadę dokończyć kurację w Peru.
Od czasu powrotu, jak tylko mogę, staram się codziennie obcować z przyrodą: spacery po lesie, wschody słońca- ładowanie energią, zachody- oczyszczanie z całodziennych złych energii. Ale nic nie zastąpi energii tamtejszej czystej przyrody: prawie dziewiczych rzek i wodospadów, gór, jeziorek, dzikiej dżungli. No i wspaniałych ludzi umiejących się cieszyć życiem, czerpać radość z każdego dnia, i doceniać to, co mają nie pragnąc więcej. Tam jest łatwiej odróżnić prawdziwy głód od apetytu, potrzebę od zachcianki. Filozofia tych ludzi jest prosta, np: powiadają, że: „tylko matka natura wraz ze zwierzętami nie ma w sobie ani zazdrości czy zawiści, nigdy nie kłamie i jest wolna od naszych ludzkich przywar; że każda pogoda jest dobra i potrzebna; że jeżeli sie dobrze odżywiamy świeżymi dojrzałymi owocami, pijemy mleko prosto od krowy, lamy czy kozy, jemy świeże ryby to organizm szybko sie wzmacnia wraz z systemem obronnym; że jeść należy bez pośpiechu i z przyjemnością i nie gadać przy tym; jedzeniem powinniśmy tylko uzupełniać utraconą energię, a najwięcej jej tracimy denerwując się, niepotrzebnie śpiesząc i stresując”. Według nich powinniśmy na początku starać się zjadać od 0.3 -0.5 kg warzywnych sałatek, sporo owoców i pić dużo świeżych soków, zwłaszcza po oczyszczaniu organizmu. Witaminy i minerały powinniśmy przyjmować w naturalnej postaci (owoce ,warzywa, ryby itp). Mówią także, że trudno pomóc komuś na siłę i nie należy tego czynić. Powinno się za to mieć osobę bliską, jakby powiernika, przed którą można się wygadać, a czasem wypłakać, bo powiadają, że z każdej sytuacji są przynajmniej dwa wyjscia, a jak sie dobrze rozejrzeć to i więcej się znajdzie.
Każdy ma swoje problemy do rozwiązania, a stres jest nieodłącznym naszym albo przyjacielem, kiedy nas stymuluje do działania albo wrogiem, kiedy nie umiemy sobie z nim poradzić; wtedy się kumuluje, wpędza nas w depresję, nerwicę i stąd bierze się wiele chorób. Nie powinno się z nim walczyć, ale starać się go jakby udobruchać.
Denerwować się można i stresować z różnych, czasem błahych, powodów, więc powiadają: „wyjdź z siebie i stań obok”, czyli spojrzyj na to z dystansu i bez emocji, czasem weź głęboki oddech, policz do 5-ciu i już to inaczej wygląda. My, zwłaszcza Polacy i Słowianie, nie umiemy się cieszyć z małych drobnostek, osiągnięć, ale za to lubimy bardzo narzekać i biadolić. Żyjąc tu, na emigracji, bombardowani codziennie agresywną reklamą nie mamy czasu na refleksję: „co tak nam naprawde do szczęścia jest potrzebne”, kupujemy i zamiast cieszyć się nowym nabytkiem, to w związku z tym, że posiadamy i gromadzimy w nadmiarze różnych gadżetów, ta radość nam umyka w gonitwie po nowe zdobycze. Tym sposobem z właścicieli przedmiotów stajemy się ich sługami, a czasem niewolnikami. Indianie, i nie tylko oni, mówią, że kto dużo łapie, ten nie trzyma wystarczająco mocno i często mu to się wyrywa. „Nie bądź zachłanny i pazerny” dotyczy to wszystkiego.
Trochę piekła - igły w klinice w Limie
Jak poznać ze „cosik” jest z nami nie tak, że mamy problemy z nerwowością czy nieodreagowanym i kumulującym się stresem? Najczęstsze tego objawy to: zaburzenia snu, osłabienie i poczucie rozbicia, bóle głowy, a czasem żołądka, mięśni kręgosłupa, a zwłaszcza szyjnej części. Jesteśmy przygnębieni jakby coś nas dręczyło, znika dobry humor, zaczynamy być nieznośni, sarkastyczni, dużo narzekamy, wpadamy w krytykanctwo, zaczynamy się w nocy zimno pocić, mamy problemy z oddychaniem, ciśnienie zaczyna skakać, napadają nas bezsensowne ataki złości, huśtawka nastrojów. Jesteśmy często sfrustrowani, a to już krok tylko od nerwicy czy depresji. A wystarczy trochę spacerów, jakiś krótki urlop poza domem, zwolnienie tempa, uczciwa analiza potrzeb, poprawa relacji z najbliższymi i otoczeniem. Trzeba nauczyć się wybaczać i odpuszczać.
Przypomniało mi się, jak Huan, podczas mojej choroby, odkrył i pokazał mi prawdziwą przyczynę mojego stanu zdrowotnego w czasie ceremonii Ayahuasca; zobaczyłem wtedy, że mam problemy z wybaczaniem; powiedział „wyobraź sobie, że ten ktoś, kto cię skrzywdził teraz leży i wije się z bólu, popatrz na niego jaki jest teraz biedny, a zaraz Ci się zrobi lżej i na pewno mu wybaczysz”. To jest jedna z metod, ale wtedy trzeba to zrobić szybko, bo możemy rzeczywiście na tego kogoś ściągnąć chorobę i potem to będzie jak piłka miedzy nami krążyło; trzeba takie sprawy ucinać szybko i stanowczo.
Nie kryjmy do kogoś zbyt długo urazy czy niechęci, starajmy się jak najszybciej wyjaśniać problemy, najlepiej na bieżąco, bo po miesiącach czy latach zapomnimy o co właściwie poszło lub problem urośnie do sporych rozmiarów i będzie nas jak robak toczył od środka. A jeżeli zamkniesz się w sobie, to nie tylko twoja sprawa, bo należy odróżnić potrzebę odosobnienia, by usłyszeć głos wewnętrzny, od izolowania się od bliskich. Oni próbują dojść przyczyny, a my czujemy się wyobcowani i niedowartościowani. Dlatego, jak już wspominałem, trzeba o tym rozmawiać, ale z kimś do kogo mamy pełne zaufanie, z wiarą, że nam pomoże, a przynajmniej pocieszy, nie wyśmieje. Bo lęk przed strachem i fobiami jest najgorszym rozwiązaniem. Czasami przesadzamy z naszymi problemami, we dwoje łatwiej znaleźć dobre wyjście lub sposób rozwiązania. A już samo wypowiedzenie problemu daje nam ulgę, stąd jak nie mamy nikogo zaufanego to udajmy się do fachowca: psychoanalityka czy psychiatry, gdy sprawy już zaszły tak daleko, że stało się to chorobliwe; a jeśli jesteśmy wierzącymi to do księdza, na spowiedź i szczerą rozmowę. W zwierzaniu się zalecam ostrożność, bo jest wielu co zamiast pomóc rozwiązać problem, może jeszcze bardziej zaszkodzić. Albowiem Indianie mawiają, że wiedza tym sie różni od nauki, że pochodzi z wewnątrz i nie można jej przekazać, a jedynie pomóc ją wydobyć i tu trzeba uważać, aby się nie nadąć jak balon, nie korzystając z niej dla dobra innych i aby nie zgłupieć i nie zwariować w mądrości swojej.
Dziki Mietek e-mail
Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć.
|